O spektaklu „Grimmowie” w dwóch słowach: absolutnie niesamowity
tekst: Magdalena Mach
Dawno, dawno temu - a przecież jakby wczoraj. Za górami, za lasami – ale tuż obok. Zazdrość, nienawiść, zło, miłość i dobroć to emocje i cechy ludzi, niezależnie od czasu i szerokości geograficznej, dlatego baśnie braci Grimmów są wciąż czytane na całym świecie. Spektakl Elmārsa Senkovsa z łotewskiego Teatru Lipawa, czerpie z nich garściami, ale naznacza własną, specyficzną estetyką, przypominającą czasem kabaret, groteskę a czasem krwawy koreański serial. Z tego zaskakującego połączenia powstało opowiadające o współczesnym świecie dzieło sceniczne, do którego najlepiej pasują dwa słowa – absolutnie niesamowite.
Publiczność Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie, podczas wtorkowego spektaklu pt. „Grimmowie” w ramach MFS TRANS/MISJE - TRÓJMORZE podziękowała artystom z Łotwy owacją na stojąco. Dlaczego teatralna wizja Elmārsa Senkovsa tak mocno wciągnęła widzów?
Spektakl „Grimmowie” sklejony jest z najsłynniejszych baśni: o Jasiu i Małgosi, Królewnie Śnieżce, o Kopciuszku. Reżyser nazwał swoje przedstawienie koktajlem z baśni Grimmów, ale to nie jest mdła papka, tylko wymagająca od widza dobrego refleksu gra – czasem zabawna, a czasem przerażająca. Znane baśnie są tylko pretekstem do opowieści o życiu w przerażającym świecie, na pograniczu horroru, gdzie zło, zawiść, morderstwa są na porządku dziennym. Skupiają się nie na szczęśliwym zakończeniu, ale na samym dążeniu do niego - jak żyć w świecie pełnym zła, jak dobrnąć do oczekiwanego happy endu? Każda z postaci musi poradzić sobie na swój sposób: Małgosia – determinacją i siłą, bo nie zawaha się zabić Baby Jagi, gdy ta staje się zagrożeniem, Kopciuszek – pokorą i umiejętnością zaczynania wszystkiego od początku, bo mimo traumatycznych doświadczeń z macochą i jej córkami, potrafi odciąć się od zła i zbudować swój świat całkiem na nowo. Zła królowa jest tu z kolei sfrustrowaną influencerką, która mobbinguje zapatrzoną w nią asystentkę (Śnieżka) i jest gotowa iść po sukces nawet po trupach (dosłownie).
Co ciekawe – głównymi bohaterkami tych opowieści są tu kobiety. Po całej tej bogatej i gęstej na wielu płaszczyznach scenicznej opowieści oprowadza nas również kobieta – zdystansowana Śmierć (grana przez mężczyznę), która krąży wokół bohaterów, ale wobec dziejącego się na jej oczach zła nie pokazuje żadnych emocji. Może to właśnie jej sposób na radzenie sobie z nim?
Spektakl „Grimmowie” to także wielka przygoda z formą. Wszystkie postacie na początku spektaklu mozolnie wychodzą z elastycznych kokonów, niczym przepoczwarzone poczwarki - jakby ten świat konstruował się właśnie na naszych oczach po apokalipsie. Nie potrafią mówić, wyrażają się przez pozbawione sensu okrzyki, krasnoludki poruszają się jak roboty w wysokich czapkach. Król biega po scenie nagi, osłonięty tylko okazałą brodą. Stylistyka kabaretu i groteski oraz kompletnej abstrakcji całkiem nieoczekiwanie miesza się z ociekającym krwią horrorem. Bajkowe postacie kompletnie nie przystają do naszych wyobrażeń na ich temat: tak jakby filmy Disneya powstały na innej planecie. Te ze spektaklu Senkovsa, choć biegają po kwiecistej łące, nad którą zawsze świeci ogromne słońce, są karykaturalne, brzydkie, zagubione w świecie, w jakim przyszło im żyć i przerażone nim.
Bracia Grimmowie spisali opowieści o emocjach targanych człowiekiem, zbierając stare baśnie opowiadane przez setki lat w chłopskich chatach Francji, Niemiec i Anglii. Wtedy wcale nie brzmiały jak bajki dla grzecznych dzieci. Reżyser w spektaklu nawiązuje do tych źródeł. Krew leje się strumieniami, jak np. podczas sceny ucinania palców córkom Macochy, żeby sportowy but od księcia pasował na ich stopy, a uśmiercanie postaci jest wyjątkowo brutalne (tu wachlarz jest spory: duszenie, podcinanie żył, uderzanie cudzą głową, tudzież walenie pałką po niej).
Jednocześnie Elmārs Senkovs genialnie odwołuje się do uniwersalizmu tych historii, dzięki któremu żyją one przez stulecia, każąc opowiadać je aktorom bez posługiwania się konkretnym językiem. Każdy z nich kapitalnie naśladuje melodię różnych języków świata, wplatając tylko pojedyncze wyrazy, ale nie nadając wypowiedziom konkretnego sensu. Mówią jak małe dzieci. Uwaga jest dzięki temu skupiona nie na słowach ale wyłącznie na czynach i emocjach. A te są tożsame dla ludzi pod każdą szerokością geograficzną.
Na szczególną uwagę zasługuje w tym spektaklu także muzyka Edgarsa Mākensa, wykonywana przez combo na żywo, która służy podkreślaniu istotnych momentów spektaklu. Akcję przerywają też uczuciowe piosenki – choć również w zmyślonych językach, porywające, choć kompletnie pozbawione treści.
Pierwsza część przedstawienia bardzo powoli wprowadza w jego specyficzny klimat, widz ma sporo czasu żeby stopniowo zanurzać się w świecie Senkovsa i – razem z kolejnymi „wylęgającymi” się postaciami – rozgościć się w nim. Warto czekać na drugą część, w której historie toczą się wartko i rozwijają zaskakująco. Na koniec, ciesząc się szczęśliwym zakończeniem, odkrywamy jednak, że zło ubrane w groteskę i przerysowanie, wcale nie jest mniej przerażające.
„Grimmowie” to druga część planowanej trylogii sztuk Elmārsa Senkovsa w Teatrze Lipawa. Pierwszą, zatytułowaną „Szekspir” teatr przedstawił podczas ubiegłorocznej edycji Trans/Misji. Ci rzeszowscy widzowie, którzy polubili tamten spektakl, byli już oswojeni ze sposobem pokazywania świata przez Senkovsa, ale mimo to jego nowy spektakl - „Grimmowie” i tak mocno zaskoczył. Ostatnią częścią trylogii mają być „Mity greckie” – kopalnia kulturowych kodów naszej cywilizacji. Po wtorkowym wieczorze publiczność rzeszowskiego festiwalu z pewnością nie może się już doczekać nowego spektaklu Senkovsa.
Magdalena Mach
Nasz świat stracił ideały
Rozmowa Kingi Dereniowskiej z Herbertsem Laukšteinsem, dyrektorem Liepājas Teātris
Na TRANS/MISJE do Rzeszowa przyjechaliście już kolejny raz. Czy ta idea międzynarodowej wspólnoty, którą promuje festiwal jest bliska także waszemu teatrowi?
Herberts Laukšteins, dyrektor Liepājas Teātris: Zostałem zaproszony na cały festiwal, nie tylko na ten dzień, kiedy pokazaliśmy publiczności nasze przedstawienie „Grimmowie”. Nie mam, niestety tyle czasu, aby być w Rzeszowie każdego dnia TRANS/MISJI. W 2027 roku miasto Liepāja ma zostać Europejską Stolicą Kultury. Jednym z elementów, z których składa się program, będzie otwarty teatr. Całą dzielnicę chcemy zamienić w teatr, stworzymy Festiwal Małych Form. Spektakle pokażemy w przestrzeni miasta, na ulicy, w salach industrialnych.
Nie widziałem wszystkich przedstawień Festiwalu TRANS/MISJE, ale oglądając program to myślę, że przedstawienia poruszają bardzo ważne tematy. Liczba państw i teatrów biorących udział w rzeszowskim festiwalu to niezbity dowód, że jest to bardzo duże wydarzenie.
Czy TRANS/MISJE w czymś pana zainspirowały?
Bardzo możliwe, ale na razie nic nie zdradzę.
Zaprosicie zespół Teatru im. Wandy Siemaszkowej?
Nasze kontakty z rzeszowskim teatrem są obecnie bardzo bliskie. Na pewno więc się spotkamy. Muszę przyjechać do Rzeszowa ponownie i obejrzeć przedstawienia rzeszowskiego teatru.
Dlaczego w Rzeszowie pokazaliście akurat spektakl „Grimmowie”?
Rok temu na Festiwalu TRANS/MISJE pokazaliśmy „Szekspira” w reżyserii reż. Elmārsa Seņkovsiego. Był to początek trylogii. „Grimmowie” to kolejna część. Wszystko zakończymy spektaklem o mitach greckich.
Z tego spektaklu wynika gorzkie przesłanie, że przez wiele lat, ludzie się nie zmienili. Nadal są dla siebie okrutni.
Dwa lata rozmawialiśmy z reżyserem nad tym, co stworzymy. Kiedy powstał „Szekspir”, pomyśleliśmy, żeby następnie zrobić bajki. Wybraliśmy opowieści braci Grimm. Chcieliśmy zakończyć tę naszą trylogię czymś pozytywnym, dlatego wybraliśmy mity greckie. Trzeba zobaczyć ten romantyczny świat, gdzie bogowie chcieli stworzyć idealną wizję rzeczywistości.
Mity greckie też są przecież okrutne. Bogowie są rozpuszczeni i pyszni. Dla swoich zachcianek niszczą życia innych bez skrupułów.
Tam jest jednak to marzenie, żeby człowiek był wewnętrznie piękny. I to przeważy te okrucieństwa. Tam szukano ideałów. Moim zdaniem nasz świat w tej chwili stracił te ideały. Chrześcijaństwo samo siebie unicestwia. Antyczny świat też nie był idealny, ale starano się szukać różnych sposobów, aby stał się lepszy.
Pamięta pan, kiedy pierwszy raz zobaczył „Grimmów”?
Zawsze lubię patrzeć, jak w teatrze powstaje teatr. U nas w teatrze jest przedstawienie bez słów rosyjskiego reżysera. Tylko choreografia i taniec. Ta współpraca przerwała się z powodu wojny w Ukrainie. Ja sam wywodzę się z pantominy, dlatego w teatrze tak ważny jest dla mnie ruch. Skończyłem studia reżyserskie w Moskwie i dużo reżyserowałem takich spektakli. Kiedy zostałem dyrektorem, przestałem.
Zawsze myślałam, że w spektaklu ważne jest słowo. „Grimmowie” pokazali mi, że nie do końca.
Język oczywiście jest bardzo ważny. To jest składowa kultury. Teatr jest jednak różnorodny i ma w sobie m.in. także taniec, marionetki, śpiew. Ja tę różnorodność chcę utrzymać.
Aż chce się powiedzieć, że ten spektakl przygotowaliście pod TRANS/MISJE, żeby publiczność nie musiała czytać napisów.
„Szekspir” miał dużo tekstu i był tutaj wystawiony. Mam nadzieję, że zaprosicie nas także za rok, abyśmy pokazali wam zakończenie tej trylogii.
Najpierw zawsze jest czytanie ( CROATIANA - SŁOWA I DŹWIĘKI Z CHORWACJI - IVAN HERCEG I MIRIAM)
tekst: Katarzyna Bolec
– Gdy wysiadłem z samolotu na lotnisku w Jasionce, pierwsze co zobaczyłem, to systemy antyrakietowe rozstawione wzdłuż drogi – od razu przypomniały mi się lata 90. na Bałkanach. Rzeszów, to miasto najbliżej granicy z Ukrainy, które odwiedziłem – mówił Ivan Herceg, chorwacki poeta, na spotkaniu Croatiana – Słowa i Dźwięki z Chorwacji, które odbyło się w Rzeszowskich Piwnicach w ramach 05. Międzynarodowego Festiwalu Sztuk TRANS/MISJE – TRÓJMORZE’22. Do udziału w wydarzeniu zaproszono również Miriiam – chorwacką piosenkarkę i autorkę tekstów. Jej album Call me Up zdobył duże uznanie publiczności i krytyków. Spotkanie moderowała Anna Błachowicz – Wolny z Ambasady Republiki Chorwackiej. Wierszy Ivana Hercega mogliśmy posłuchać w wykonaniu autora po chorwacku i Mateusza Mikosia(aktora Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie) po polsku.
fot.mat.Teatru im.Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie
Herceg debiutował w latach 90. ubiegłego wieku. Jak sam mówi, nie był to najlepszy czas dla debiutujących poetów. Region był ogarnięty wojną. Możliwości publikacji wyglądały też zupełnie inaczej niż teraz. Druk w magazynach papierowych był najbardziej opiniotwórczy, Internet dopiero raczkował. Doświadczenie tamtych lat ukształtowały go jako poetę i redaktora. W zagrzebskim czasopiśmie „Poezija”, którego jest redaktorem naczelnym stara się publikować autorów reprezentujących rożne poetyki i style. Współpracuje z redakcjami z Polski, szczególnie z czasopismem Topos, z Sopotu. Efektem licznych podróży do Polski zarówno tych zawodowych jak i prywatnych jest wybór wierszy z dotychczas opublikowanych tomów w języku polskim Warsaw, Warsaw (tłum. Natalia Wyszogrodzka-Liberadzka).
Jeden z wierszy z tego tomu – Kobieta ze szklanym brzuchem – mogliśmy usłyszeć podczas wtorkowego spotkania. Jaka jest poezja Hercega? Bezpośrednia, współczesna, często korzystająca z języka potocznego, jednocześnie obrazowa, przechodząca płynnie w metafory. Momentami z odległymi wpływami polskiej Nowej Fali (język gazety i ulicy, a dzisiaj – Internetu). Liryczna i zaangażowana społecznie. Artysta opowiadał również o samym procesie tworzenia. Podkreślał rolę lektur w życiu każdego początkującego twórcy.Kameralny koncert Miriiam był interesującym dopełnieniem spotkania. Artystka zaprezentowała swoje utwory w języku angielskim przy akompaniamencie gitary. Jej twórczość łączy elementy popu z poezją śpiewaną. Warto się z nią zapoznać – autorce przyznano nagrodę Rock&Off dla najlepszego nowego artysty. Warto zapamiętać te nazwiska.Bo przecież Chorwacja, to nie tylko słoneczne plaże.